Witajcie Kochani.
Dziś poopowiadam Wam trochę o sobie. A konkretnie o moim życiu od niemal 9 już lat - życiu bez chemii. Może najpierw wyjaśnię króciutko jaką chemię mam na myśli. A no środki czystości, różne kosmetyki, lakiery, farby, nowe meble, ubrania, nowe książki i gazety, zanieczyszczenia, przetworzone jedzenie... Życie z dala od tego wszystkiego wcale takie proste w obecnych czasach nie jest. No ale żyję. Wciąż. :)
Zacznijmy może od środków czystości i kosmetyków. Jeśli chodzi o te pierwsze to do czyszczenia mebli i podłóg używam wyłącznie octu lub mieszanki octu i kilku kropli olejku z drzewa herbacianego. :) Proszek do prania - zwyczajne są dla mnie szczególnie uciążliwe, powodują wiele nieprzyjemnych objawów, kiedy wdycham potem zapach upranych w nich ubrań, więc piorę w proszku Biały Jeleń, który generalnie jest przeznaczony dla alergików i jako tako go toleruję. Mydła używam dokładnie tej samej firmy i również nie jest źle. Płyn do naczyń - stosuję w niewielkiej ilości, ale tylko i wyłącznie Ludwik, moje dłonie całkiem nieźle go znoszę w przeciwieństwie do innych marek. Odświeżacze powietrza - absolutnie nie!
W przypadku kosmetyków, nie mam zbyt wielu rozterek, bo prawie żadnych nie używam. :) Nie noszę makijażu, nie używam też żadnych odżywek, pianek, żeli, balsamów, itd. Do mycia włosów wystarczy mi szampon na bazie oleju rzepakowego OnlyBio. Kremów do twarzy używam dość rzadko, gdyż zwyczajnie moja cera ich na co dzień nie potrzebuje. A jeśli już to w mrozy. Od kiedy jem olej kokosowy oraz z czarnuszki moja skóra jest przyjemnie nawilżona i natłuszczona (potwierdza się tu powiedzenie, że o cerę dba się przede wszystkim od wewnątrz, czyli przez to, co jemy i pijemy, poprzez zdrowe odżywianie). Balsamy do ciała - zero. Absolutnie żadnych lakierów do paznokci - jest to dla mnie bardzo agresywna chemia. Dezodoranty - zero. Od kiedy przeszłam na naturalne, zdrowe jedzenie to bardzo mało się pocę, a jeśli już to pot nie ma tak nieprzyjemnego zapachu. Co my tam jeszcze mamy... Perfumy - zabijają mnie. Trzymam się od nich na kilometr. Muszę przy tym zaznaczyć, że te lepszej jakości, drogie lepiej toleruję niż tanie. :) Pewnie dlatego, że jest w nich mniej tego szajsu, tzn. toksycznych substancji niskiej jakości. Oczywiście mam na myśli perfumy u kogoś, które czuję z daleka i przez krótki okres czasu, gdyż u mnie samej nie toleruję żadnych. W sumie z kosmetyków i środków czystości to byłoby chyba wszystko.
Przejdźmy teraz może do pożywienia. Pewnie Ameryki nie odkryję, gdy napiszę, że oczywiście wszystko jem ekologiczne. A najlepiej ze swojego ogródka i podwórka... Jeśli muszę już coś ekologicznego kupić to staram się kupować produkty polskie. Bo jedno eko drugiemu eko nie jest równe. :) Myślę, że nie doceniamy naszych polskich produktów. W porównaniu z innymi krajami w naszych już na starcie jest mniej chemii (mówię akurat o tych nieeko). I to się naprawdę czuje. Ale czasem bio okazuje się nie być bio!!! Szczególnie ostrożna jestem w przypadku produktów bio z Hiszpanii. Już kilkakrotnie zdarzyło mi się, że warzywa zwyczajnie śmierdziały jakimś opryskiem. Natomiast do warzyw z Niemiec nie mogę się przyczepić, zawsze były dobrej jakości (przynajmniej te, które kupowałam). Tak naprawdę to odkąd mieszkam na wsi, jem to, co mi wyrośnie w ogrodzie albo ostatecznie z jakiegoś znajomego gospodarstwa, gdzie wiem, że nie używają tradycyjnych oprysków, nawozów itd. Nie kupuję nabiału, bo go nie jadam, podobnie słodyczy, produktów puszkowanych, kupionego mięsa... Mięsa jem niewiele choć codziennie, ograniczam się przy tym do drobiu swojego chowu. Podobnie ma się sprawa z jajkami.
Omawiając temat produktów, które spożywam chciałabym wyjaśnić jedną rzecz - nie odżywiam się tak, bo chcę, bo mam taką ochotę, bo chcę odżywiać się zdrowo. Po prostu nie mam innego wyjścia, w przeciwnym wypadku moje ciało bardzo choruje. W przeszłości kilka razy moja rodzina próbowała mnie troszkę oszukać, podsuwając produkty nieekologiczne, gdy ja myślałam, że są produktami bio - w nadziei, że może jednak będę je tolerować. Niestety, moje ciało jest nieubłagalne, jest wysoce czułym detektorem nawet śladowych ilości szkodliwych substancji. I oszukać się nie da. NAwet w dobrej wierze.
Jeśli chodzi o nowe ubrania to z nimi akurat nie mam problemu, bo ich praktycznie nie kupuję. :) Na szczęście mój rozmiar od czasów szkoły średniej praktycznie się nie zmienił, a że zawsze bardzo dbałam o swoje ubrania to mam je w naprawdę dobrym stanie jeszcze z okresu studiów. Zwłaszcza, że od 9 lat z powodu mojego schorzenia nie potrzebuję się, jak to się mówi, stroić, bo przecież siedzę w domu, nie spotykam się z ludźmi, nie jeżdżę i nie chodzę nigdzie. Na co dzień spokojnie wystarczy mi więc bluza, jakaś koszulka, spodnie sportowe.
Ale teraz poopowiadam Wam małą chwilkę o farbach - i tu już zaczynają się schody. Ściany w moim domu domagają się (niektóre aż krzyczą) pomalowania... A ja zupełnie nie wiem jak to załatwić. Musiałabym gdzieś wyemigrować z domu, mieć gdzie się podziać, żeby to mogło wypalić. Póki co, narodził się więc pomysł wapnowania. Może to się uda zrobić.
Artykuły piśmiennicze, książki, gazety - jeśli kupuję jakiś długopis to uważam, by nie pachniał tusz. Gazet nie kupuję natomiast książki, jeśli zdarza mi się już jakieś nabyć, to są to materiały do nauki języków obcych i do tej pory nie zdarzyło mi się, by pachniały świeżym drukiem, farbami. Na szczęście. :) Nie kupuję farb, korektorów, flamastrów. To wszystko pachnie chemią i mi szkodzi.
Kończąc powoli ten post, chciałabym zwrócić na coś uwagę. Moim zdaniem za bardzo tracimy naturalność oraz kontakt z nami samymi, z naszą cielesnością. Jesteśmy ludźmi z krwi i kości i to jest normalne, że nasze wydzieliny jakoś pachną, mniej lub bardziej nieprzyjemnie. Wiele osób stara się to zatuszować, nie szukając głębiej przyczyny. Wylewają na siebie tony perfum, psikają mnóstwem dezodorantów... To naprawdę jest czasem uciążliwe nawet dla zdrowych ludzi wokół. Proponuję odstawić na dwa tygodnie całkowicie perfumy i dezodoranty (a przynajmniej na tydzień) i potem dopiero spsikać się taką samą ilością perfum jak dawniej. Powinniśmy poczuć wtedy ich ilość, zapach będzie się nam wydawać zbyt intensywny. Wróci nam właściwa czułość na tego typu sztuczne zapachy. To trochę tak jak nałogowy palacz po rzuceniu palenia. W czasie, gdy palił, jego zmysły były przytłumione, miał osłabione czucie smaku, zapachów... Po rezygnacji z papierosów powrócił natomiast jego dawny, czyli normalny zmysł smaku i węchu, a konkretnie odczuwanie ich intensywności. Podobnie jest i z perfumami, dezodorantami. Poza tym, kurczę no!, jesteśmy ludźmi! Nasza kupa nie pachnie fiołkami, nigdy nie pachniała, od zarania dziejów, więc dlaczego obecnie tak bardzo chcemy to zatuszować szkodliwymi odświeżaczami powietrza? Nie jesteśmy lalkami, robotami. Jesteśmy żyjącymi ludźmi..., którzy niestety nie potrafią teraz powiedzieć STOP chemii. Jeśli nie są do tego zmuszeni, tak jak ja...
Na koniec zachęcam Was Kochani bardzo do minimalizowania wokół siebie różnych chemicznych środków czystości, kosmetyków, bo to naprawdę nie jest dla Was zdrowe, przeciwnie, jest bardzo szkodliwe, obecnie pozornie tego nie odczuwacie, tzn. nie macie natychmiastowych dolegliwości ze strony Waszych organizmów, ale Wasze ciała to wszystko chłoną i potem nagle niektórzy budzą się z przysłowiową ręką w nocniku - bo nowotwór, bo chora wątroba czy inne narządy, bo rozregulowane hormony, itd... Lepiej jest zapobiegać niż leczyć. Zwłaszcza, że wieloczynnikowej nadwrażliwości chemicznej, na którą cierpię, na obecną chwilę nie da się wyleczyć i chyba nie zanosi się na to, by to w najbliższym czasie miało się zmienić. Zapobieganie jest najlepszym lekarstwem.
Dbajcie o siebie!
P. S. W poście wymieniłam kilka konkretnych marek produktów. Nie była to żadna reklama, nie dostałam żadnej gratyfikacji. :) Po prostu podzieliłam się z Wami tym, czego używam.
Obrazek pochodzi ze strony: https://www.tenstickers.pl/naklejki/naklejka-dekoracyjna-trupia-czaszka-210