Cześć :)
No to dziś Wam trochę posmęcę... Czuję się źle Kochani, od pewnego czasu czuję się naprawdę źle. Fizycznie, bo psychicznie zawsze zajmę czymś swoje myśli i jakoś to idzie. Ale moje ciało znów sprawia mi większe problemy. Jakiś czas temu przechodziłam dziwną infekcję, która ścięła mnie naprawdę z nóg, podejrzewam, że może był to koronawirus, gdyż cierpiałam na typowe jego objawy: kompletny brak sił, silne bóle w klatce piersiowej, plecach, problemy z oddychaniem, utrata węchu i smaku. Z drugiej strony te objawy (włącznie z utratą węchu i smaku) towarzyszą mi przy prawie każdej poważniejszej infekcji, więc może była to po prostu grypa.
W każdym razie po przechorowaniu tego "czegoś" nie jest jak przedtem, czuję się słaba i ciągle bardzo zmęczona, niedotleniona, źle mi się oddycha, mam dziwne uczucie w klatce piersiowej. Pojawiły się ponownie problemy jelitowe, znów nie wchłaniam do końca tego, co jem tylko kawałki jedzenia opuszczają moje jelita tak jak to jedzenie przeżułam, mimo zażywanych enzymów trawiennych, środków wspomagających trawienie i wchłanianie itd. Trochę się boję, bo znam ten stan. Kilka lat temu było podobnie, nie wchłaniałam praktycznie nic co jadłam, co zaskutkowało wagą 34 kg, niedoborami itd. Bałam się wtedy, że umrę, nie znosiłam kiedy zbliżała się noc, po prostu bałam się, że we śnie ustanie mi akcja serca, układ krążenia i nikt nie zdąży mi pomóc. Czekałam tylko kiedy znów będzie ranek. I jeszcze jedna przeżyta noc. Bardzo, bardzo bym nie chciała cofnąć się znów do tego czasu. A zaczyna mieć miejsce trochę podobna sytuacja, obawiam się nocy, bo nie wydaje mi się ona teraz dla mnie bezpieczna przez to ciągłe dziwne niedotlenienie i problemy z oddychaniem.
No dobrze, skoro źle się czuję to dlaczego nie położę się do szpitala? A no dlatego, że po 10 minutach przebywania w zwyczajnych dla innych ludzi pomieszczeniach ja muszę uciekać - z powodu silnych duszności, bólów głowy nie do zniesienia, uczucia odurzenia, problemów z widzeniem, palenia ciała, problemów z krążeniem oraz innych sensacji spowodowanych nadwrażliwością na środki chemiczne wokół mnie - środki czystości, kosmetyki używane przez ludzi, proszki do prania, nowe meble, farby itd. ... Najlepiej czuję się na dworze, wtedy w moje ciało wstępują siły, mogę swobodnie oddychać. No ale teraz zimą ciężko jest długo przebywać poza domem. A nawet w moim domu w okresie jesienno-zimowym czuję się nie za dobrze. W moim pokoju wyłączone jest centralne ogrzewanie, gdyż inaczej się duszę. Nie wiem czy "jedynie" z powodu alergii na kurz oraz słabych, wrażliwych śluzówek czy jeszcze z innego powodu. W każdym razie musiałam się zahartować i przystosować do raczej niskich temperatur w domu.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Po pierwsze dlatego, że mam nadzieję, że przeczyta to kiedyś ktoś, kto może jednak zna jakiegoś lekarza, który mógłby mi pomóc. Przez ostatni 8 lat odwiedziłam lekarzy wszelkich specjalności, począwszy od alergologów, pulmunologów, neurologów, gastrologów poprzez różnych naturopatów, homeopatów, zielarzy, dietetyków aż po psychologów i psychiatrów. Ale pod względem nietolerancji jakiejkolwiek chemii nikt nie potrafi mi pomóc. Obecnie jestem na etapie poszukiwania lekarza medycyny środowiskowej, czyli takiego, który zajmuje się pacjentami chorującymi przez zatrucie organizmu zanieczyszczeniami, substancjami chemicznymi. Na razie nie udało mi się nikogo namierzyć.
Po drugie piszę o tym wszystkim dlatego, bo troskę, o której komuś opowiadamy odczuwamy dziwnym sposobem o połowę mniej. I potwierdzam, że to prawda. Wiecie, czasem już naprawdę mam tego dość, jestem już bardzo zmęczona walką o swoje zdrowie, życie. Wcześniej miałam trochę pretensje do Boga i losu, obecnie chyba raczej do... siebie. Tak, mój styl życia w przeszłości daleki był od zdrowego. Odkąd pamiętam wszystko było ważniejsze niż troska o własne zdrowie. Niezdrowe ambicje, ciągły pęd i permanentny stres, przejmowanie się wszystkim, zbyt mała ilość snu, kiepska dieta oparta głównie na słodyczach, słodkim mleku i produktach mącznych, duże ilości wypitej kawy i napojów energetycznych. No to na pewno nie pomagało mi budować silnego organizmu, który w końcu powiedział: DOŚĆ! i zwykły antybiotyk zadziałał na mnie jak silna trucizna, od tamtego właśnie momentu walczę z nietolerancją jakichkolwiek substancji chemicznych. I bardzo o siebie dbam. Ale niestety, nie wszystko da się naprawić. Teraz zupełnie inaczej pokierowałabym swoim życiem, przewartościowałabym różne sprawy. Tyle, że to niemożliwe. Cóż, mam nadzieję, że jakoś się z tego wygrzebię, a przynajmniej nie cofnę się do czasu sprzed kilku lat.
Ten post jest troszkę smutny, ale też mimo wszystko chciałabym zobaczyć coś pozytywnego w całej tej mojej sytuacji. Bo nauczyła mnie ona dbania o siebie, zwolnienia a może nawet zatrzymania się, przypomnienia sobie, że nie jestem robotem. I tego Wam też życzę - byście dbali o siebie. Gdy tracimy zdrowie, tak naprawdę nie potrafimy się w pełni cieszyć tym, co wokół nas, cokolwiek by to nie było. Zdrowie to bardzo cenny skarb.