Chciałabym Wam dziś opowiedzieć o mojej ostatniej wyprawie wakacyjnej, a skłonił mnie do tego filmik z tej właśnie wyprawy, który znalazłam nie dawno zachowany w komputerze. Nie jest to jednak wyprawa z ostatnich wakacji, ani z przedostatnich, ani też z przedprzedostatnich tylko sprzed 8 czy 9 lat, kiedy to jeszcze byłam zdrowa, a właściwie kiedy dopiero zaczynał się mój problem z nietolerancją jakiejkolwiek chemii w otoczeniu, nawet najmniejszych jej ilości, ja zaś nie wiedziałam jeszcze co się właściwie ze mną tak naprawdę dzieje i nie potrafiłam powiązać swoich wszystkich objawów z nietolerancją substancji chemicznych. Myślałam więc, że jak co roku będę mogła gdzieś wyjechać na wakacje, bo odkąd pamiętam to zawsze kochałam podróżować. No dobra, to wierutne kłamstwo. :) Nie od zawsze, bo pamiętam doskonale, że gdy byłam dzieckiem to wręcz nie znosiłam podróżować, zwiedzać, jeździć gdziekolwiek, opuszczać swój dom. Nawet było mnie ciężko wyciągnąć na podwórko, przez co moja skóra miała nienaturalnie biały kolor również latem. Jak to się czasem mówi - straszny był ze mnie zakapior z tym siedzeniem w domu. :)
Później, na skutek różnych okoliczności zmieniło się to o jakieś 360 stopni i podróżowanie oraz poznawanie nowych miejsc stało się moją największą pasja. Nigdy specjalnie nie dbałam, by mieć markowe ciuchy, wypasione gadżety, sprzęty. Ale podróże to było coś, co mnie napędzało do życia, dawało radość i energię. Nic więc dziwnego, że gdy zaczęły się ze mną dziać dziwne nieprzyjemne dla mnie rzeczy związane z moim zdrowiem to mimo wszystko chciałam gdzieś wyjechać, odpocząć, oderwać się od tego wszystkiego. A że w tamtym okresie setki badań, wizyty u lekarzy i próby leczenia nie zżarły jeszcze mojego budżetu to było to możliwe. I pojechałam.
Nie odważyłam się już wówczas przy dolegliwościach niewiadomego pochodzenia wyjechać zagranicę. Pojechałam więc nad nasze polskie morze - do Karwi. Samą podróż, mimo iż samochodem, zniosłam bardzo źle. Nie mogłam oddychać od zapachu tapicerki, odświeżacza samochodowego, zapachu kierowcy (kosmetyki, woda kolońska, proszek do prania)... Wszystko to wydawało mi się wtedy strasznie dziwne i niezrozumiałe. No ale jakoś dojechałam. I tak naprawdę chyba dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda. :)
W trakcie mojego pobytu w Karwi mieszkałam w pensjonacie - nowe budownictwo, nowe meble, nowe sprzęty... Mój organizm krzyczał, że zaraz zwariuje. Tak naprawdę to w ciągu dnia pobyt bywał cudowny, bo spędzałam dużo czasu na dworze, na plaży, w lesie, zwiedzając okolice. Zaś wieczorem i w nocy zamieniał się dla mnie w prawdziwy horror, bo gdzieś musiałam też przecież spać, myć się, przygotować coś do jedzenia (był to pobyt bez zapewnionego wyżywienia, bo wtedy cierpiałam już na szereg alergii i nietolerancji pokarmowych, przez co więcej nie mogłam jeść niż mogłam).
Otwierałam okna, bo wdychając zapachy chemiczne nie mogłam w ogóle oddychać, ale niewiele to pomagało. Pościel pachaniała intensywnie proszkiem do prania, więc położenie się do łóżka oznaczało dla mnie jeszcze większe kłopoty z oddychaniem, bóle głowy, palące gardło i śluzówki w nosie oraz szereg innych objawów. Próbowałam radzić sobie używając przywiezionych ze sobą ręczników zamiast pościeli, którą miałam tam do dyspozycji. Twarz przykrywałam sobie jakimś swoim ubraniem, na przykład bluzą, by nie wdychać zapachów nowych mebli, farb ze ścian - to nie dawało mi po prostu żyć i usnąć choćby na kilka minut. Ale pewnie domyślacie się, że w takich warunkach nie śpi się zbyt dobrze. Tak naprawdę to nie spałam prawie w ogóle tylko czekałam kiedy będzie już rano i będę mogła uciec z tego piekielnego dla mnie budynku.
Permanentne niewysypianie się powodowało niestety, że w ciągu dnia nie mogłam się tak do końca cieszyć dobrodziejstwami morza i tego, co miała do zaoferowania okolica, bo byłam po prostu wyczerpana. Ale mimo wszystko starałam się korzystać z tego pobytu na tyle, na ile mogłam. Teraz, kiedy tęsknię za podróżami, ponieważ z powodu choroby są już dla mnie niemożliwe to oglądam zdjęcia i filmik z tej mojej wyprawy i przypominam sobie, jaką byłam wtedy Supermanką - mimo wszystko dałam radę, wróciłam z niej żywa, choć bardzo zmęczona i jeszcze bardziej wychudzona, było mi naprawdę bardzo ciężko.
Zapraszam Was więc do obejrzenia tego króciutkiego filmiku z ujęciami morza oraz kilku zdjęć z jego widokami. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła gdzieś pojechać. Z mojego dawnego życia nie zostało zupełnie nic. Teraz to tylko walka o przetrwanie - by nie było jeszcze gorzej i by się nie załamać. Móc jeszcze gdzieś pojechać - to chyba teraz jedno z moich największych marzeń.