Witam Was, Kochani.
To będzie chyba najbardziej osobisty post, jaki do tej pory napisałam. Ale jednocześnie czuję się na to gotowa. Mało tego - myślę, że w jakiś sposób będzie on dla mnie uzdrawiający. W życiu mam tendencję do trzymania wszystkiego w sobie. Nie jest to dla mnie dobre i staram się to zmienić.
Jest maj. Przez wiele lat był to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku. Robi się coraz cieplej, wszędzie wokół zaczynają kwitną kwiaty, drzewa, jest zielono i kolorowo... Ale od trzech lat maj to dla mnie też miesiąc smutny, przepełniony wspomnieniami i refleksjami oraz tęsknotą.
29 maja 2018 roku odeszła jedna z najbliższych mi osób - moja babcia. Bardzo przeżyłam jej śmierć, to było chyba najbardziej wstrząsające wydarzenie w moim życiu. Dokładnie pamiętam moment, kiedy dowiedziałam się, że babcia zmarła. Jadłam akurat drugie śniadanie, kiedy do mojego pokoju weszła moja ciocia i powiedziała: "Asiu, babcia nie żyje". Było przed jedenastą. Gdy usłyszałam słowa cioci, doznałam najpierw dziwnego szoku i w ogóle tego jakoś nie przyjęłam do wiadomości. Nie powiedziałam ani słowa tylko jadłam dalej, jakbym niczego nie usłyszała. Tak jakbym wraz z tym jedzeniem chciała wtłoczyć wszystkie swoje emocje do środka, żeby nigdy się ze mnie nie wydostały. A kiedy skończyłam jeść, miałam ochotę wszystko zwymiotować. Było mi bardzo niedobrze, słabo, jedzenie cofało mi się do gardła, żołądek skręcał się niczym wyżymana ścierka, chciało mi się płakać, krzyczeć.
Z dziwnym opóźnieniem dotarła do mnie ta wiadomość, obudziłam się z transu. Nie zwymiotowałam, gdyż jak wiecie może z mojego jubileuszowego 50-tego posta, boję się wymiotować. Ale mój umysł i serce połączyły wtedy jedzenie z bolesnym dla mnie wydarzeniem i odruchem wymiotnym, który się wówczas pojawił, więc potem przez wiele wiele miesięcy, kiedy miałam coś w ustach pojawiał się ten przymus zwymiotowania, jedzenie cofało mi się i żołądek chciał je wyrzucić.
Długo nie mogłam tej dziwnej reakcji zwalczyć. Bo długo nie potrafiłam w ogóle przyjąć do siebie, że moja babcia zmarła. Wypierałam więc jej śmierć oraz ból z nią związany, chciałam wtłoczyć to wszystko do swojego wnętrza i głęboko zakopać, żeby nigdy te bolesne uczucia nie wydostały się na zewnątrz. Jednak one za wszelką cenę chciały się wydostać, co manifestowało się właśnie chęcią zwymiotowania po posiłkach, jak wtedy, gdy usłyszałam tę bolesną wiadomość. To znaczy, żeby te trudne emocje, które "zjadłam" w momencie, kiedy usłyszałam wieści o śmierci babci, mogły się ze mnie uwolnić. Właściwie to dopiero w tym roku dopuściłam do siebie, że babcia naprawdę nie żyje, że na tym świecie jej już nie ma, przynajmniej cieleśnie. Bo duchem, sercem zawsze będzie ze mną i przy mnie.
Przez długi czas próbowałam radzić sobie, udając, że babci nigdy nie było w moim życiu. Tak poradziłam sobie wiele lat temu, kiedy zmarł mój dziadek. Odcięłam się od jego istnienia, od tego, że go znałam i że był mi bliski. W ten sposób łatwiej było mi poradzić sobie z jego stratą. I dokładnie tę samą strategię zastosowałam w przypadku babci. Dopiero w tym roku coś zaczęło się zmieniać. Bo też i chyba dużo zaczęło się zmieniać we mnie - w moim postrzeganiu życia, śmierci, świata, innych ludzi i samej siebie. I chyba pogodziłam się ze śmiercią babci. Co nie oznacza, że nie sprawia mi to bólu, że nie tęsknię. Tęsknię bardzo i dlatego dopiero teraz mam odwagę ją wspominać.
Wczoraj wieczorem zaczęłam szukać w Internecie piosenek związanych z tzw. nabożeństwem Majowym, śpiewanym dawniej przy kapliczkach na wsiach. Moja babcia bardzo je lubiła. I ja też. Trafiłam na piosenkę "Czarna Madonno" i przypomniało mi się jak śpiewała ją babcia... Głosem grubym, co nigdy mi nie pasowało do jej bardzo drobnej postury i niskiego wzrostu, ale czystym, dźwięcznym. I pomyślałam, że spróbuję zagrać tę piosenkę. No i zagrałam, choć granie bez nut nie jest dla mnie takie proste (przez konieczność samodzielnego dopasowania dźwięków lewej ręki). Sprawiło mi to jednak wiele radości. Nie bólu tylko radości i refleksji, miłych wspomnień. Myślę, że weszłam w nową fazę żałoby po stracie bliskiej osoby. Fazę akceptacji sytuacji, dopuszczenia do siebie tego, co się wydarzyło.
Poniżej nagrany przeze mnie fragment piosenki "Czarna Madonno". Wybaczcie proszę, że jest to jedynie sam dźwięk bez obrazu, ale swoją bardzo starą małą Nokią nie jestem w stanie nagrać video. Nagraniu towarzyszą jednocześnie nerwy, ale to akurat z powodu problemów technicznych związanych z komórką, już myślałam, że nie uda mi się tego nagrać.
W każdym razie jakoś się udało, więc zapraszam. :)
Obraz zaczerpnięty ze strony: https://twoja-sztuka.pl/product-pol-7829-Maryja-Czarna-Madonna-63x84-cm-G05533.html