Witam Was nadal letnio Kochani, w ten jakże nieletni dzień...
Po długiej przerwie. Aż jestem na siebie zła. :P Bo to nie w moim stylu. W przeróżnych sferach mojego życia lubię regularność, rutynę i byłam przyzwyczajona do tego, że co najmniej raz w tygodniu zaglądam tu i piszę choć kilka słów, by opowiedzieć Wam co u mnie i pokazać, czym się aktualnie zajmuję, a tu taki zonk!! Przepraszam, obiecuję poprawę i wracam do pisania na moim blogu. :)
A co u mnie... Może dziś napiszę trochę znów o mojej codzienności z wieloczynnikową nadwrażliwością chemiczną, bo niestety wciąż spotykam na swojej drodze osoby, które nawet nie słyszały o takim schorzeniu i... co gorsza, uważają, że jego źródło tkwi w problemie z psychiką, co oczywiście nie jest prawdą i trąbią już o tym lekarze na całym świecie. Wczoraj musiałam pojechać do miasta. 10 km ode mnie, niby niedaleko. A miasto nieduże. Uwierzycie, że ostatni raz byłam w mieście w listopadzie 2020? I jak zawsze mocno to przeżyłam. Dlatego jeśli nie jest to absolutnie konieczne to nie opuszczam mojej wiejskiej czystej okolicy.
No ale niestety, wczoraj musiałam tam pojechać. Do banku. I powiem Wam, że to było bardzo ciężkie dla mnie doświadczenie i nadal odczuwam skutki pobytu tam. Ale od początku. Jak to zwykle w banku bywa - są kolejki. Miałam zaklepaną i czekałam na dworze. Więc mogłoby się wydawać, że problem mojej nadwrażliwości na chemię będzie pod kontrolą. A no niestety nie. Czułam zewsząd spaliny, gdzieś niedaleko świeżo malowane oznaczenia na jezdni, pełno ludzi wokół mnie pachnących perfumami, kosmetykami, proszkami do prania... Po pierwszym szoku z niepokojem stwierdziłam, że nie mogę oddychać, moje ciało automatycznie wstrzymuje oddech, bo nie może wdychać tego świństwa. Pojawił się charakterystyczny ból głowy, otępienie, mgła umysłowa, a jednocześnie dziwna agresja i nadpobudliwość. Tak jak to ma miejsce przy podduszaniu, gdy organizmowi zaczyna brakować tlenu. Czułam, że w moim organizmie jest go coraz mniej i zaczyna mi "siadać" krążenie - blado-sine ręce, lewa ręka jak z kamienia, niewładna, drętwienie połowy twarzy, języka. Przy tym pojawił się refluks i charakterystyczny gorzki smak w buzi. Po chwili z nosa sączyła się krew spływając po tylnej ścianie gardła. Miałam wrażenie, że za chwilę oszaleję jeśli mi ktoś nie poda jakiejś maski tlenowej.
Ukucnęłam na chodniku. Stojąca nieopodal pani podeszła do mnie i zaczęła pytać czy ja się na pewno dobrze czuję. Kiwnęłam tylko głową, że w porządku, nie miałam jej siły tłumaczyć, co się ze mną dzieje. No ale musiałam wytrzymać, skoro już tu przyjechałam to przecież nie zrezygnuję. Piłam dużo wody, którą zawsze mam ze sobą gdziekolwiek jadę. Najczęściej wpuszczam do niej kilka kropli stabilizowanego tlenu, jeśli wiem, że będę mieć kontakt z chemią, ale jak na złość tym razem zapomniałam.
Na szczęście wkrótce nadeszła moja kolej przy bankowym okienku. Wpadłam do środka i załatwiłam wszystko tak szybko jak się dało z przerażeniem stwierdzając, że nie czuję już wcale mojej lewej ręki i połowy twarzy, ciężko mi było nawet poruszać okiem. Krążenie słabło mi coraz bardziej. Oby szybciej do samochodu i jak najszybciej z tego miejskiego piekła!!! W samochodzie rozcierałam rękę, nie mogłam w niej nic utrzymać, była jak z drewna. Ale kiedy wdychałam czystsze powietrze, zaczęła nabierać normalnego kolorytu, podobnie jak moje całe ciało.
Po powrocie do domu łyknęłam detoksykatory, czyli to, co pomaga mojemu ciału oczyszczać się z toksyn - Enterosgel, po jakimś czasie również czarny węgiel. I piłam wodę z tlenem, który przy wieloczynnikowej nadwrażliwości chemicznej jest nieoceniony. Po każdym kontakcie ze szkodliwymi substancjami chemicznymi jestem dziwnie nakręcona, nie śpię całą noc. Tak było i tym razem. Siedziałam więc i myślałam, co z tym wszystkim zrobić, kiedy to się skończy...
Brakuje mi sił Kochani. Przede wszystkim psychicznych. Czuję się samotna. Z chorobą, ale i w ogóle. No bo ileż można spędzać dzień za dniem w swoim tylko towarzystwie??? To boli, zniechęca i ciągnie w dół. Jestem człowiekiem, mam uczucia... Nie jestem robotem, choć często tak właśnie się czuję - chowam łzy, żale do kieszeni, wstaję, ubieram się i wykonuję normalnie codzienne czynności.
Wiele osób uważa mnie za osobą bardzo silną i dzielną. Jaka jest prawda? Taka, że trzymam się dzięki temu, że gram taką przed samą sobą. W rzeczywistości bardzo często się załamuję i nie mam siły, motywacji. Ale wiem, że jeśli pozwolę sobie teraz na moment, w którym się poddam to pewnie się już z tego nie podniosę. Dlatego staram się mimo wszystko cieszyć najdrobniejszymi rzeczami, odwracać swoje smutki i bezradność czynnościami, które sprawiają mi choć trochę radości.
Najgorsza jest samotność. Nawet gorsza niż sam brak dostępu do normalnego świata. Ale w końcu powinnam do tego przywyknąć przez 9 lat? Niestety, nadal nie przywykłam.
Dobrego weekendu!
A.