Witajcie Kochani.
Nie czuję się ostatnio najlepiej, trzeci dzień jestem wyłączona z normalnego dla siebie funkcjonowania. I o tym Wam dziś opowiem, tzn. co działo ze mną w ostatnich dniach. Miałam krótkie, aczkolwiek dla mnie niebezpieczne, jak się okazuje, spotkanie trzeciego stopnia z chemią i postaram się nakreślić Wam, co działo się ze mną po nim, żebyście mieli bardziej wyraźny obraz, jak się czuje osoba, która cierpi na nadwrażliwość chemiczną, po ekspozycji na substancje chemiczne uważane ogólnie przez większość innych ludzi za nieszkodliwe.
Tak naprawdę to zaczęło się już po kilku minutach, dostałam silnego refluksu, kwas w jamie ustnej zżerał mi zęby. Ciężko mi si oddychało, serce biło bardzo ciężko, mocno, głośno. Ale tak naprawdę to nic... Bo najgorsze miejsce dopiero później, po kilku godzinach. Zaczęła mnie ni stąd ni zowąd boleć głowa, brzuch i miałam wciąż problemy z oddychaniem, nie zjadłam już prawie obiadu, bo po prostu nie mogłam. Czułam, że coś jest nie tak. Ijuż przeczuwałam, z czym to może być związane. Ostatnio miałam podobne objawy po wizycie u dentysty (tylko, że niestety silniejsze).
Wieczorem było jeszcze gorzej. Moje krążenie zaczęło bardzo szwankować, na nogach i rękach pojawiły się znów siatki ciemnych żył. Było mi zimno, miałam dreszcze. Poszłam spać, ale w ogóle nie mogłam usnąć. Telepało mną, ciało miałam zimne i sztywne, a jednocześnie bardzo się pociłam. Pewnie mój organizm próbował wyrzucić z siebie toksyny, które wtłoczone zostały do mojego wnętrza. W nocy mijały godziny, a ja nijak nie mogłam usnąć, miałam tylko coraz większe dreszcze, bóle wszystkich mięśni i duszności. W końcu z uginającymi się nogami wstałam i obudziłam mamę, mówiąc jej, że ja chyba umieram, bo czuję się tak źle jak już dawno się nie czułam. Bo też i od bardzo dawna nie miałam żadnego bliższego kontaktu z chemią. Bardzo chciało mi się wymiotować, ale nie mogłam. Moje serce na przemian waliło mocno i ciężko, a potem słabo, tak, że miałam ledwo wyczuwalne tętno. Moja mama dała mi gorący termofor, gorącą wodę do picia, cokolwiek możliwe, żeby ruszyło znów moje krążenie, żebym nie była taka blado-sina, żeby było mi cieplej. Do końca nocy już nie usnęłam. Następnego dnia czułam się już odrobinę lepiej, choć byłam słaba z niewyspania. Ale wciąż jeszcze nie doszłam do siebie, zajmuje mi to zawsze kilka dni.
Można by powiedzieć - może miałaś jakąś infekcję, może czułaś się źle z innego powodu? Problem w tym, że ja się czuję zawsze tak samo po każdej ekspozycji na jakiekolwiek substancje chemiczne. Powiem Wam szczerze, że po każdym takim incydencie spada mi również i nastrój. Bo coż w tym i dziwnego, nie napawa mnie to optymizmem, ponieważ zastanawiam się jak długo jeszcze dam radę żyć na tej mojej kwarantannie, w izolacji, nie spotykając się z przyjaciółmi, ze znajomymi, nie wychodząc poza granice mojej wsi. Czasem już naprawdę mam dość.
Częściowo faktycznie przywykłam do tego. W końcu przez 9 lat naprawdę można się do tego przyzwyczaić. Ale jakaś cząstka mnie nadal cierpi z tego powodu. Bardzo, ale to bardzo chciałabym żyć jak kiedyś. Ileż można łagodzić swoje poczucie samotności oglądaniem i słuchaniem różnych treści o swoich idolach, wyobrażając sobie, że są moimi przyjaciółmi, bo w sumie są przy mnie, kiedy tego potrzebuję, widząc ich przez szklany ekran komputera, słysząc w odtwarzaczu mp3...
Odkąd pamiętam miałam rozwiniętą wyobraźnię i potrafiłam sobie różne rzeczy wyobrażać, by sobie zrekompensować to, czego akurat nie miałam, a czego potrzebowałam. Także na przykład słuchanie utworów moich idoli, czytanie o nich, oglądanie wywiadów z nimi zastępuje mi poniekąd kontakty z bliskimi mi ludźmi, z którymi nie mogę się spotykać, i rekompensuje w jakimś stopniu ten brak odkąd jestem chora. Lubię sobie również słuchać podcastów w językach obcych, które znam, bo mają one najczęściej taki charakter, że słuchaczom wydaje się, że słucha się rozmów przyjaciół i jest się na dodatek częścią tej paczki. Albo oglądam wywiady z Brittany Murphy, Lindsey Stirling, Mią Dimsic czy Severiną, te dwie ostatnie to Chorwatki i nawet już coś rozumiem, ha ha. :D
I to wszystko też jest oczywiście fajne, ale potrzebuję również namacalnego kontaktu z ludźmi, których znam osobiście, za którymi tęsknię... Dzień w dzień walczę ze swoimi własnymi demonami, żeby się nie poddać, żeby coś robić, żeby być aktywną mimo wszystko. Dość długo nie potrafiłam się pogodzić ze swoją sytuacją i to był dla mnie bardzo niedobry cza. Za nic w świecie nie chciałabym do niego wracać.
Cóż, mam nadzieję, że wkrótce dojdę do siebie i do swoich codziennych aktywności. Dziś czuję się już trochę lepiej, dopóki nie jem (a jem, bo przecież nie chcę osłabnąć jeszcze bardziej), wdychana chemia podrażniła mi również śluzówkę żołądka. Pocieszam się myślą, że z każdym dniem będzie pewnie (mam nadzieję) lepiej, jak to dotychczas bywało.
Dużo dobra dla Was, Kochani.!
Obrazek pochodzi ze strony: https://pl.aleteia.org/2020/01/13/dlaczego-czasem-warto-zrobic-krok-w-tyl/