Chciałabym dziś jeszcze napisać "kilka" słów o samoocenie i samoakceptacji. Przyznam szczerze, że nigdy nie byłam osobą, która siebie tak po prostu akceptuje taką, jaka jest. Ba, tak naprawdę to bardzo mi brakowało pewności siebie i miałam niskie poczucie własnej wartości odkąd pamiętam. Zawsze mi według mnie samej czegoś brakowało - w wyglądzie, osobowości, intelekcie, umiejętnościach, w całokształcie... I ciągle chciałam się zmienić, by być taka jak ktoś inny. Doprowadziło mnie to w życiu do różnych kłopotów. Niektórych dość poważnych i teraz wiem, że nie powinnam była dążyć do perfekcji kosztem samej siebie. Natomiast to, na co chciałabym zwrócić uwagę w tym poście to fakt jak zmienia się postrzeganie samej siebie w momencie, gdy do naszego życia puka przewlekła choroba, która jest dziwna i nieznana przez większość osób wokół nas. Wtedy to dopiero zaczyna się problem z samooceną!
Moja samoocena na początku runęła w gruzach. Głównie dlatego, że wiele osób zaczęło traktować mnie jak zwierzę w ZOO, dziwoląga, kosmitkę. W tym również większość lekarzy. Wiele osób negowało moje objawy i schorzenie, mówiąc, że mi się to wszystko tylko tak wydaje. Jest to bardzo frustrujące, bo to oznacza, że ludzie lepiej wiedzą co ja czuję, co się ze mną na co dzień dzieje. Wyobraźcie sobie sytuację, w której coś Was na przykład ciągle boli. Ale inni Wam mówią: "Nieee, wiesz, Ciebie nie boli, Tobie się tylko tak wydaje". No czy to nie jest wkurzające? Na początku człowiek chce się tłumaczyć , ma poczucie niesprawiedliwości. Ale z czasem pojawia się już tylko smutek i zrezygnowanie oraz poczucie bycia niewidzialnym. Bo przecież inni wiedzą lepiej, co Ty sam przeżywasz. Tak jakby to oni siedzieli w Twoim ciele. I to jest przykre.
Po pewnym czasie przestajesz już ufać i wierzyć sobie... Myślisz, a może faktycznie mi się tylko wydaje? Robisz, co Ci każą, co radzą. Próbujesz ignorować, nie zwracać uwagi, starasz się konfrontować z chemią i przezwyciężać samą siebie, próbujesz uwierzyć, że to stres i nerwica, chodzić na psychoterapię. Nic nie pomaga. Jest tylko gorzej, gorzej i coraz gorzej, bo przecież masz ciągle kontakt z podstawową rzeczą, której powinnaś unikać - szkodliwą chemią. No jak żesz można ignorować sytuacje, w których np. wdychając czyjeś perfumy albo szampon czy czując wyprane ubranie robią nam się wylewy i krwawe wybroczyny na ciele, a przy dłuższym odczuwaniu ich leci nam krew z nosa i mamy szereg innych objawów? Wy byście to tak po prostu ignorowali?
Zaczynasz coraz gorzej czuć się wśród ludzi (nawet nie w bezpośrednim kontakcie tylko np. internetowym) , bo czujesz się inna, dziwna, nie taka jak trzeba. Masz ochotę zamknąć się na cztery spusty, żeby nikt Cię nie widział i nic o Tobie nie wiedział, nie słyszał. Starasz się ukrywać swoje problemy, dolegliwości, chorobę.
Tak naprawdę zaczynasz się bać swojego własnego cienia - kto co znowu powie o Tobie i Twojej chorobie, jaką uwagę rzuci w Twoim kierunku, jak kolejny raz zaneguje to jak się czujesz i co przeżywasz, w lepszym przypadku jaką kolejną złotą radę otrzymasz. I zaczynasz jeszcze bardziej nienawidzić oraz wstydzić się siebie. Za to jaka jesteś i jaka nie jesteś. Za swoje ograniczenia. Za dziwny w porównaniu z innymi sposób funkcjonowania. Za to, że kiedyś byłaś kimś i trochę w życiu osiągnęłaś, a teraz jesteś bezwartościowym zerem.
Jeśli mam być szczera to czułam się i często nadal się czuję dziwolągiem, odstającym od wszystkich, innym, nienormalnym. Tak, był w moim życiu okres, kiedy nie kontaktowałam się prawie z nikim, niewiele też było o mnie słychać np. na Facebooku. Głównie ze wstydu. I bałam się niezrozumienia, braku akceptacji mojej choroby przez otoczenie, negowania jej, zaprzeczania, że można po prostu nie tolerować różnych substancji chemicznych. To, co mi pomogło to poznanie przez Internet osób zmagających się z tym samym co ja. Zrobiło mi się raźniej, poczułam się akceptowana, zrozumiana. Nagle okazało się, że nie jestem kosmitką, jest więcej osób takich jak ja. I... czują się podobnie, przeżywają podobne sytuacje z ludźmi zdrowymi.
Oj, na temat mojej samooceny w chorobie mogłabym długo pisać. Ale ponieważ nie chcę przedłużać nadmiernie tego posta to napiszę tylko, że obecnie jest lepiej, znacznie lepiej, choć nadal zdarzają się momenty, gdy mam ochotę schować się przed światem - tak bardzo źle czuję się ze sobą i swoją chorobą, nie akceptuję jej, nas razem. Jestem ostrożna, boję się oceny ludzi, ich niezrozumienia i przede wszystkim zaprzeczania temu, co mówię o sobie. Bo oni nie są w mojej skórze. To ja codziennie zmagam się z tysiącem ograniczeń, zakazów i nakazów wynikających z mojego schorzenia. Więc niech nikt mi nie mówi, co powinnam, a czego nie powinnam, jeśli dopiero ode mnie usłyszał o wieloczynnikowej nadwrażliwości chemicznej i nic o niej nie wie.
Tak, boję się ludzi. Odkąd jestem chora. I łapię się na tym, że z tego powodu bardzo ich unikam jak tylko się da, nawet jeśli starają się nie używać przed spotkaniem kosmetyków, perfum, agresywnych proszków do prania itd. Niemal całkowicie wycofałam się przez to z kontaktów bezpośrednich. A konkretnie boję się ich ocen, osądów, negowania tego, co mówię, ich umniejszania moich dolegliwości, objawów i uczuć, zaprzeczania istnienia mojego schorzenia. Stygmatyzacja mojej choroby przez niektóre osoby doprowadziła do tego, że dziwny lęk i nerwy towarzyszą mi nawet wówczas, gdy widzę się z ludźmi na dworze w bezpiecznej odległości.
Przez to wszystko sama siebie zaczęłam uważać za dziwaczkę i jak to siebie czasem nazywam - małą dzikuskę. Pustelniczkę. Choroba bardzo zmieniła mnie i mój stosunek do otoczenia.
Mam też już dość udowadniania innym, że to, co mnie męczy to nie nerwy i stres. Że to się nazywa wieloczynnikowa nadwrażliwość chemiczna. Już nie udowadniam. Po prostu zaciskam pięści i zrezygnowana odpuszczam. Pociesza mnie trochę fakt, że nie jestem z tym sama. Bo osoby, które cierpią na to co ja, przechodzą dokładnie to samo.
Łatwo jest komuś się śmiać, żartować, ignorować, mówić, że jestem dziwna, nienormalna, że powinnam się leczyć na głowę, że przesadzam, że to nie jest prawda co ja czuję - jeśli się nie jest w mojej skórze. Jest to bolesne, zwłaszcza jeśli czasem to są osoby, z którymi się znam i są mi w taki czy inny sposób bliskie, bo na opinii obcych, zupełnie mi nieznanych ludzi jakoś specjalnie mi nie zależy.
Trzymajcie się Kochani, wierzcie w siebie, dużo dobra dla Was!!!
Obrazek pochodzi ze strony: https://alfa-lek.pl/pl/poradnik/99_zdrowie_psychiczne/705_poczucie_wlasnej_wartosci_samoocena